To Idea nas znalazła
Brr, co za zimno!!! Wczorajszy dzień i noc były ekstremalne. Otwarta przestrzeń korytarzy hotelu jest teraz jego wadą. Wiatr huczy nam pod drzwiami. Wczoraj wieczorem, pewnie z powodu wiatru i deszczu, co chwila wyłączał się prąd. Na szczęście pracownicy sprawnie po kilku minutach naprawiali usterkę. Yacool poszedł do obsługi po dodatkowe koce, dziś spaliśmy pod trzema. Taka to upalne Afryka… Mężczyzna, który nam przyniósł koc zaczął z nami rozmawiać. Miał na imię Sami i okazało się, że jest najstarszym bratem Kipsanga. Jednym z 13 rodzeństwa! On nie biega, ale wśród nich jest jeszcze jeden biegacz, Noah Kiprotich, podobno poleciał we wrześniu tego roku ok 63′ w połmaratonie we Włoszech. Gaduła z Samiego. Raz do roku cała rodzina spotyka się na święta u rodziców. Spędzają razem około tygodnia. Ponieważ każdy z rodzeństwa ma średnio 4-5 dzieci, nie są w stanie spamiętać wszystkich imion. Witając się pytają więc jak masz na imię. Wszyscy dobrze znają tylko Wilsona Kipsanga. Część rodzeństwa pracuje też u niego w hotelu.
Ranek w Iten spowity był przez mgłę i chmury, ale im było bliżej południa tym pogoda robiła się lepsza. Teraz jest pięknie i słonecznie, na to czekaliśmy! Meshack twierdzi, że wystarczy jeden dzień słońca, by przesuszyć drogi. Oby miał rację, jutro planujemy potruchtać. Meshack przyszedł do nas rano. Kupił nam starter do komórki. Zrobił sobie rano trening ciągły, 17km w tempie po 4:00-4:30/km. Biegał w Altrach Escalante, które wczoraj pożyczył mu yacool, bardzo mu przypasowały. Po maratonie w Tanzanii yacool planuje zrobić testy porównawcze butów. A no właśnie, podjęliśmy decyzję, że jedziemy do Kilimandżaro, wspomożemy też w podróży Meshacka. Wyjazd jutro wieczorem. Najpierw matatu do Eldoret, potem nocą do Nairobi i o 8 rano autobus bezpośrednio do Arushy. Na miejscu powinniśmy być w piątek późnym popołudniem.
Podczas lunchu yacool analizował z Meshackiem jego trening. Stadion Kamariny jest w przebudowie, ma to potrwać nawet z 5 lat. Jest to utrudnienie dla biegaczy, którzy chcą zrobić speedwork. Najbliższy stadion jest w Tambach, ale większości nie stać na matatu by tam jeździć, koszt to 1usd w jedną stronę. Więc robią fartleki we wtorki i czwartki po drogach wokół Iten. We wtorek jest to zawsze 20x(1’/1′), natomiast w czwartki kolejno 20x(1’/1′), w kolejnym tygodniu 20x(2’/1’przerwy) i w następny czwartek 15x(3’/1’przerwy). Potem cykl się powtarza. Generalnie konkret. Yacool spytał czyj to był pomysł, by tak zamienić speedwork na stadionie. Meshack odparł, że nie wie, że „ta idea sama ich znalazła”.
Wczoraj poznaliśmy też Josepha, osobę odpowiedzialną za sprzedaż w hotelu. Dziś z nim pogadaliśmy, dzieląc się kilkoma radami i sugestiami. Joseph wszystko dokładnie notował. Na koniec wziął od nas namiary. Podałam mu maila yacoola. Zapytał czy tak się nazywa. Odparłam, że ponieważ jest „cool”, to nazywa się yacool. Joseph miał z tego ubaw. Później z yacoolem zrobili sobie selfie, aparat łapał fokus tylko na yacoolu.
Wczoraj kupiłam lokalne specyfiki do włosów. Mimo, że butelka wygląda bardziej jak opakowanie z płynem do podłóg niż szampon, mała ilość składników i brak parabenów wydaje się korzystna. Nie używam grzebienia i palcami nie udało mi się rozczesać włosów po myciu, mimo użytej odżywki, więc jest duża szansa, że do Polski wrócę w dredach…