Mzungu krem

  • 23561742_10212501503965116_5381657580612699782_n
  • 23561859_10212501503325100_7569342373589489071_n
  • IMG_20171116_152045
  • IMG_20171123_122823
  • IMG_20171123_122901

 

Jesteśmy lekko skołowani. Jeszcze nie do końca odpoczęliśmy po podróży z Polski, a już znowu się pakujemy. Dziś obsługa hotelu zafundowała nam niezłą nocną balangę. Szyby trzęsły się w oknach do 4 rano… Co za ironia, bo nie dalej jak wczoraj chwaliliśmy ich za postęp jaki zrobili w kierunku klientów i zachowywania ciszy nocnej, przynajmniej w ciągu tygodnia. Wyraziliśmy swoje niezadowolenie rano, myślę, że nasze zmęczone twarze były najlepszym dowodem. Thyline była zaskoczona, najwidoczniej nic o tym nie wiedziała i obiecała, że zajmie się tym.

Rano potruchtaliśmy w kierunku stadionu Kamariny. Cały teren jest teraz ogrodzony, jedna z trybun zburzona, sama bieżnia i trawiasty środek stadionu zaorany i wyrównany. Dookoła hałdy ziemi. Poza tym nie widać większego postępu prac. No, ale na zrobienie bieżni tartanowej dają sobie 5 lat. Zgodnie z przewidywaniami Meshacka ziemia przeschła. Jest jednak bardzo nierówno, są duże muldy, trzeba uważać, by nie skręcić kostki w biegu. Następnym razem wypróbujemy inne ścieżki.

W południe pojechaliśmy do centrum, do banku. Dziewczyna, która nas obsługiwała gadała z nami chyba z pół godziny pytając jak wygląda życie, praca, jedzenie w Polsce. To co jej mówiliśmy chyba trochę kłóciło jej się z idyllicznym obrazem beztroskiego życia w bogatej Europie. My natomiast zastanowialiśmy się kiedy ostatnio tak miło rozmawialiśmy w Polsce z panią z banku… I przede wszystkim tak długo.

Potem spotkaliśmy się z chłopakami, Meshackiem i Danielem. Meshackowi stawiamy wyjazd na maraton, jak wygra to daje yacoolowi 15%. Daniel niestety nie uzbierał potrzebnej kwoty, miał połowę. Biliśmy się z myślami, bo z jednej strony to jest kwestia wydania dodatkowych 50-60 usd na jego podróż, a z drugiej strony wiemy, że nie możemy sobie pozwolić na pomaganie wszystkim, bo kto za chwilę pomoże nam jak się kasa skończy… Jednak z Danielem znamy się od 3 lat, chłopak napisał książkę o kenijskich biegaczach, którą w formie ebooka sprzedaje na Amazonie. Co miesiąc spływa mu z tego parę groszy. Poza tym, to on był całym pomysłodawcą i organizatorem wyjazdu na ten maraton. Zna organizatora biegu i był już w Tanzanii. Osobiście czułabym się bezpieczniej, gdyby z nami jechał. Więc stanęło na tym, że dołożymy mu brakującą kasę, jak coś wygra to nam odda.

Chłopaki chcieli upiec chapati na podróż, by zaoszczędzić na jedzeniu. Ale ponieważ zaczęło robić się późno, poszliśmy do lokalnej knajpki i zamówiliśmy 50 placków. Powinno nam starczyć na czas podróży. A ta będzie konkretna… Wyjeżdżamy matatu z Iten do Eldoret dziś około 19. Po godzinie będziemy na miejscu. Niestety tam pewnie poczekamy do 22 na transport do Nairobi. Z Iten nie możemy wyjechać później, bo o tej godzinie matatu nie jeżdżą już tak często i może być problem z wolnym miejscem. Z Eldoret czeka nas około 7-8h nocnej jazdy do Nairobi. Stamtąd o 8 rano mamy minibus do Tanzanii. Daniel ma namiar na kierowcę, miejsca mamy zabookowane. To jest tanzański przewoźnik. Na miejscu mamy być ok 19 w piątek. Tak to wygląda w teorii…

Nelson, organizator tanzańskiego biegu, obiecał pomóc nam w znalezieniu noclegu. Sobota będzie na odpoczynek i połażenie po okolicy. Start maratonu w niedzielę o 6 rano. Maraton będzie się rozgrywał niemal u stóp Kilimandżaro. Wyjazd do domu w zależności od okoliczności, albo zaraz po biegu, albo zostaniemy 1-2 dni dłużej. W Tanzanii jest ponoć bardzo upalnie, a my jesteśmy wyziębieni.

Ale największym hitem dziś dla mnie było stwierdzenie Daniela, że Tanzańczycy bardzo różnią się od Kenijczyków. Zapytałam w czym? Ano w tym, że Kenijczycy są bardzo szybcy, w myśleniu, planowaniu, działaniu czy pracy. Natomiast Tanzańczycy są mega powolni! Haha, nie mogę sobie tego wyobrazić. Podobno ta szybkość powoduje, że Kenijczyków boją się zarówno w Tanzanii jak i Ugandzie. I wcale nie chodzi o szybkość w bieganiu!

Dziś po całym Iten szukaliśmy kremu z filtrem. Jest prawie nie do zdobycia, nikt nie zna takiego specyfiku, bo w końcu po co on miejscowym… Nazwaliśmy go „mzungu cream”. Udało nam się w końcu kupić, w supermarkecie prowadzonym przez Hindusa, Nivea z filtrem +30, oby wystarczył. Cena też była super, 1650 KSH, czyli ok 16,5 USD. Sprzedawca nas rozpoznał, rok temu kupiliśmy u niego cała siatkę herbat. Wróciliśmy motorkiem do hotelu. Yacool odsypia zarwaną nockę. Ja zaraz zacznę nas pakować.  Wstąpiliśmy dziś na moment do Alexa, chłopaka który prowadzi Olimpic Corner, sklepik z pamiątkami. To u niego zawsze zamawiamy bransoletki dla znajomych. Ucieszył się na nasz widok. To bystry chłopak, prowadzi różne projekty, ostatnio pracuje w tv internetowej i robi wywiady ze znanymi sportowcami.
Wpadliśmy też na chwilę do małej Jebet. Yacool będzie jeszcze musiał trochę poczekać na tę zawodniczkę.

Wczoraj wieczorem podczas kolacji spotkaliśmy w hotelowej restauracji Wilsona Kipsanga. Elegancki, w garniturze, był w trakcie jakiś biznesowych spotkań. Zainteresował się yacoola treningiem funkcjonalnym i chciał też przetestować jego Altry. Umówiliśmy się na kontakt po naszym powrocie z Tanzanii.

W miarę możliwości będę dawać znać co u nas. Ale nie wiem jak będzie tam wyglądać kwestia internetu.

 

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna jest chroniona przez reCAPTCHA i Google Politykę Prywatności oraz obowiązują Warunki Korzystania z Usługi.