Biegowy rozruch w Iten
Środa, 21 października 2015
Wczoraj w Kenii było święto narodowe z okazji odzyskania niepodległości. Święto bohaterów i bohaterek. Podobno to dlatego było na drogach do Eldoret tyle patroli. Najlepszą była tablica informująca, że wjeżdżamy do strefy korupcyjnej i pouczenie, by nie dawać nikomu żadnych pieniędzy…
Po spotkaniu z nami Wilson zszedł do swojej hotelowej dyskoteki i bawił się w DJa. Nawet mu to szło. W lokalu sami pijani biegacze… no ale jak się zarzekali na drugi dzień mieli iść na trening. Kilku z nich to partnerzy treningowi Mo Faraha. Ma być w Iten w listopadzie. Może go poznamy.
Spało się super mimo głośnej muzyki i ulewy, która była w nocy. Rano słońce i ciepło.
O 7 przyjechał po nas Wilson pickupem i zabrał na miejsce zbiórki, gdzie czekał już jego biegowy team. Chłopaki pytali czy jestem w formie. Zaczęliśmy w truchcie, fajnie było tak biec w ich stadzie. Ludzie nam się przyglądali.
Najpierw długi zbieg asfaltem, potem wbiegliśmy na ich czerwone ścieżki i tempo wzrosło. Po 18 min miałam dość. Złapała mnie kolka i czułam, że braknie tchu. Tu jest 2400 m n.p.m., to jak bieganie po Rysach! Cały czas z góry i pod górę. Trasa niczym na motorowych zawodach krosowych. Jak odpadaliśmy od grupy, to wsiadaliśmy do pickupa. Po odpoczynku wysiadaliśmy na kilka minut biegu i znowu do auta. Taka zabawa. Dla nich to był easy run. Dla mnie tempo szybsze niż na zawodach. Biegli poniżej 4 min/km przez ok 1:20h.
Tereny piękne, podobne do naszych górskich wsi. Jacek na ich tle wyglądał na grubasa z wielkim tyłkiem! Haha. Ja pewnie też. Na koniec chwila rozciągania. Jacek pokazał im swoje ćwiczenia na koordynację i oczywiście zagiął ich nimi. Teraz to my się śmialiśmy.
W hotelu czekało na nas owocowe śniadanie. Jeden z chłopaków zainteresował się przerobionymi butami Jacka. Ma przyjść później ze swoimi butami, nożem i kombinerkami. Też chce mieć takie i je przetestować. Gorzej jak wszyscy się tu zjawią… jak do szewca.
Okazało się, że ci biegacze mieszkają tu tymczasowo. Rodziny mają gdzie indziej. Tu wynajmują pokoje lub chatki i mają spokój do biegania. Bo w domach mają inne obowiązki np. opiekowanie się swoimi krowami… a tu tylko bieganie i spanie. Wilson jest inny. Oprócz biegania prowadzi biznesy i ciągle się uczy nowych rzeczy. Ostatnio studiował statystykę, teraz zgłębia techniki szacowania wieku w antropologii.
10:00 a.m. Odpoczęliśmy trochę po porannym bieganiu, jest piękna pogoda, zaraz idziemy na spacer po okolicy. Wczoraj zamówiliśmy bransoletki dla naszych synów, dziś będą gotowe, chłopakowi zajmuje ok. 2 godzin zrobienie jednej.
Potrzebujemy pewnie trochę czasu, by się zaaklimatyzować na tej wysokości. To jednak co innego niż bieganie u nas.
Rano piał kogut. W Nairobi na drzewach siedziały olbrzymie prehistorycznie wyglądające ptaki, obrzydliwe marabuty, wyszukajcie je sobie w necie. Są okrutnie brzydkie i podobno robią wielkie, trudno zmywalne z szyb samochodów, gumowate kupy…
1:00 p.m. Wróciliśmy ze spaceru po Iten. Pogoda super, ciepło, ale bez upału. Poleżeliśmy sobie na skraju wielkiego Rowu Afrykańskiego. Super widok! Kupiliśmy dwie kiści bananów w tym czerwone, bardzo słodkie, ok 40 gr za owoc. Pomarańcze i mango w tej samej cenie. Wyglądają brzydko. W sklepie w Polsce nikt by ich pewnie nie kupił. Odwiedziliśmy też inne hotele. Ceny mają bardzo europejskie.
Teraz odpoczywamy, a na patio obsługa hotelu je lunch. Podglądam ich zza firanki co mają na talerzach. Wygląda średnio, ale pachnie tak, że mi ślinka cieknie, idę coś zamówić.
Pani w recepcji widząc mnie w koszulce na krótki rękaw zdziwiła się czy mi nie zimno. Dla nich tu jest zimno. Chodzą w swetrach i kurtkach… Dziwne, bo yacool raptem przez kwadrans gapił się w to całe Rift Valley i spalił sobie twarz na słońcu.