Madera – teleferico
Ostatni dzień na Maderze. Yacol z nadzieją forsował nicnierobienie na tarasie. Przyznam uczciwie, spróbowałam. Po pół godzinie zaczęłam jednak szwędać się po apartamencie. Yacool zrozumiał, nici z leżenia.
Chciałam pojechać jeszcze dalej na zachodni kraniec wyspy, którego nie znaliśmy, między Ponta do Pargo a Porto Moniz. Wyznaczyłam kilka punktów widokowych, ale generalnie miał być spontan, zatrzymujemy się tam, gdzie coś nas zainteresuje.
Stop na Miradouro da Raposeira, poza nami były tam jeszcze dwie inne osoby. Sporo jest takich mniej znanych miejsc na wyspie, gdzie nie spotyka się grup turystów.
Potem zjechaliśmy z głównej drogi do Caletha. Duży hotel przy piaszczystej plaży, promenada i jacyś biegający ludzie. Oczywiście przykuło to naszą uwagę. Zaparkowaliśmy i poszliśmy się zorientować co to za impreza. Były to zawody, aquathlon. Bieg połączony z pływaniem w zatoce. W sumie może ze 20 zawodników, startowali na krótkich dystansach, w podziale na kategorie wiekowe. Fajna mała impreza. Widać było, że wszyscy się dobrze znają. Pokibicowaliśmy, poczekaliśmy na zakończenie i pojechaliśmy dalej.
Trafiliśmy na pięknie położony punkt widokowy, wśród zielonych łąk. Oczywiście nad wysokim urwiskiem. Ludzi niedużo, cisza i spokój – Miradouro da Boa Morte.
Miałam na mapie też zaznaczony punkt z teleferico, czyli kolejką linową, którą zjeżdża się na dół klifu. Wagonik był malutki, tylko dla 6 osób. Kursowały dwa, trochę osób czekało więc chwilę trwało zanim zjechaliśmy i my. Absolutnie warto było. Zjazd emocjonujący, bo jedzie się niemal pionowo w dół (przewyższenie to 450m, a długość przejazdu to 600m).
Koszt jedynie 5 euro/os za bilet w dwie strony.
Na dole było przepięknie. Wyznaczona trasa do spacerów wzdłuż oceanu. Poszłam do końca tej drogi. W dolinie klimatyczne, stare chaty. Niektóre odnowione, inne raczej niezamieszkałe. Na otaczających zboczach spadające w dół wodospady. To miejsce to zdecydowanie mój numer jeden na Maderze! W jednym z domków można było kupić piwo, wino, kawę i domowe ciasto. Wszystko za 5 euro. Dziewczyna, która prowadziła to miejsce, kupiła je 4 lata temu i wyremontowała. Mówiła, że domy mają ponad 100 lat. Dawniej mieszkali tu farmerzy sezonowo, w swoich ogródkach uprawiali winogrona i produkowali wino, podobno średniej jakości. Pokazała mi też swój domek wewnątrz, zamierza go zacząć wynajmować. Jedna sypialnia, mała kuchnia z jadalnią, poddasze i taras na dachu. Łazienka na zewnątrz. Miejsce na totalny reset i odpoczynek, z dala od cywilizacji.
Kupiliśmy kawę i ciasto i usiedliśmy na dachu. Cudowne miejsce.
Wróciliśmy na górę wagonikiem. Dość mocno wiało, czasem kolejkę zamykają i wtedy musielibyśmy te niemal 500m podejść stromym szlakiem.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na ostatnią kolację w naszej ulubionej knajpie na wybrzeżu. Była pełna. Grał DJ. Zachodzące słońce, kieliszek poncha. Bardzo fajne zakończenie dnia.