Rodzinny obiad
Dzień zaczął się od śniadania do łóżka. Chłopak z obsługi o 8 rano przyniósł nam do pokoju dwa tosty, dwa jajka ugotowane na twardo oraz termos z obrzydliwie słodką herbatą z mlekiem. O 11 byliśmy umówieni z Cornelem, że po nas przyjedzie do hotelu i zawiezie do swojego domu na rodzinny obiad. Potem mieliśmy w planach jechać już do Iten. Spakowaliśmy więc nasze plecaki i naiwnie licząc na kenijską punktualność o 11 czekaliśmy przed hotelem. Cornel spóźnił się ponad godzinę… jak się okazało nasz akademicki kwadrans to w Kenii prawie 2h… Dzieliło nas raptem 20 km, w tym czasie sami byśmy do niego dojechali. Ale jak powiedział Cornel lepiej późno niż wcale… W trakcie naszego czekania podjechał do nas chłopak na motorze, oferując podwiezienie. Widać nie miał nic innego do roboty, bo stał tak z nami i rozmawiał przez dobrą godzinę. O podobieństwach i różnicach między naszymi krajami, o związkach damsko męskich, edukacji itp. Poprosił yacoola, by następnym razem zabrał z sobą jakąś młodszą dziewczynę, która mogłaby być jego żoną. Miał 26 lat. Uświadomiłam mu, ku jego zdziwieniu, że z białą kobietą będzie miał same problemy, będzie musiał sprzątać w domu, robić zakupy, zajmować się dziećmi, pracować. Myślę, że skutecznie mu wybiłam ten pomysł z głowy… Ale stojąc tak i gadając wspomniał nagle, że kilkaset metrów dalej mieszka Pamela Jelimo, Mistrzyni Olimpijska z Pekinu na 800 m. Jak w końcu przyjechał Cornel poprosiliśmy, by nas tam zawiózł. Pojechaliśmy wszyscy razem. Pameli nie było, ale była dziewczyna, która pomaga jej zajmować się domem i 2 letnią córką. Zaprosiła nas do domu, byśmy zaczekali. Dom był duży, na podwórku suszyły się koce, w garażu stał traktor, a w tle leciały na cały regulator kolędy, jingle bells itp. Na ścianach salonu nie wisiały żadne medale, puchary. Na szafce dojrzałam przysłonięty innymi szpargałami dyplom z Pekinu.
Przyjechała Pamela. Dość nieufnie do nas podeszła. Yacool wspomniał, że jesteśmy dziennikarzami i to ją chyba usztywniło. Zaprosiła nas do domu, poczęstowała herbatą i powiedziała, że najpierw chce wiedzieć coś więcej o nas. Można było wyczuć, że to mocna i silna kobieta. W niczym nie podobna do stereotypu usługującej mężczyźnie Kenijskiej żony. Pogadaliśmy o jej karierze, treningach, planach. Oczywiście wypytywała nas o nasze prywatne życie, to wszystkich ich najbardziej interesuje i dziwi. Jak można żyć bez ślubu i nie planować większej gromadki dzieci. Jak już to wyjaśniliśmy, yacool zaczął z nią rozmawiać o treningu i innym podejściu do niego. Ona trenuje w Nairobi, tam ma stadion tartanowy, siłownię i inne udogodnienia. Chce wrócić do swojej wysokiej formy. Mówiła, że nadal czuje energię w ciele. Wymieniliśmy się mailami i telefonami. Może uda się nam jeszcze spotkać. Nie pozwoliła zrobić sobie zdjęcia. Powiedziała, że jest teraz gruba i nie chce się w takim stanie fotografować. Faktycznie była potężna i wysoka, myślę że ma około 176 cm wzrostu lub więcej.
Potem pojechaliśmy do domu Cornela. Jego żona i córka czekały na nas z obiadem. Byli też bracia i siostra Cornela, którzy przyjechali na spotkanie rodzinne. Spotykają się razem co roku, by omówić ważne rodzinne kwestie. W spotkaniu mogą uczestniczyć tylko dorośli, po 40-stce. Taka rodzinna starszyzna. Obiad był bardzo smaczny, był makaron z groszkiem i marchewką, ryż, ziemniaki, gulasz wołowy i sałatka z pomidorów i papryczki chili. Po obiedzie Cornel poszedł z rodziną obradować, a jego córka Stacey zaprowadziła nas na wizytę do jej 100 letniej babci Teresy. Towarzyszyła nam gromadka jej wnucząt, które biegały między nami i miały ubaw z yacoolowych sztuczek. Kilku dzieciakom yacool zrobił koordynacyjny trening. Jeden chłopak, najstarszy, biega na poziomie 15 min na 5000 m. Yacool miał satysfakcję, bo dzieciaki łapały w mig sprężynkę. Potem były sesje zdjęciowe z babcią i dzieciakami. Siedzieliśmy z nimi do wieczora świetnie się bawiąc. Ssaliśmy wyciętą maczetą trzcinę cukrową. Ja dostałam na prośbę czarną herbatę, ale z taką ilością cukru, że i tak nie dało się jej pić. Kiedy wsiadaliśmy do auta zadzwoniła Pamela pytając czy nadal jesteśmy w okolicy i czy chcemy się spotkać. Zgodziliśmy się, miała coś zaaranżować, jakąś kolację i dać znać. Wróciliśmy więc z plecakami do Kapsabet, wynajęliśmy pokój na kolejną noc i czekamy. Jest 20:30. No ale przecież tu nikt czasu nie liczy, a wspólną kolację możemy zjeść równie dobrze jutro…
P.s. kto by pomyślał, że Cornel należy także do plemienia Kalenji… Inna odsłona plemienia.