Brat Colm
18.01
Dzień zaczęliśmy tradycyjnie o 8 rano 20-minutową medytacją. Antek poszedł wcześniej na swój trening i o 9 dołączył do yacoola, chłopaków ze Zgorzelca i Kenijczyków na trening techniki biegu na boisku w centrum. Monika według wskazówek Jacka zrobiła nam rano na śniadanie ujimix. Razem z owocami bardzo mi smakowało.
Przed 11 dołączyliśmy do trenujących na stadionie biegaczy. Spotkaliśmy tam Rhonexa Kipruto, wychowanka St. Patrick’s School. Poznaliśmy go we wrześniu na nocnej dyszce w Pradze, gdzie poleciał 26:46, o dwie sekundy gorzej od rekordu świata. Swoich podopiecznych doglądał tam także brat Colm O’connel. Chwilę z nim porozmawialiśmy. Zapytaliśmy o Davida Rudishę, który zniknął z bieżni. Brat Colm powiedział, że David zmaga się z kontuzją biodra. Jeździ do Eldoret, gdzie holenderski fizjoterapeuta próbuje go z niej wyprowadzić. Póki co bez rezultatu. Yacool na tarasie naszego domu znalazł drut i od kilku dni robi z niego swoje awatary. Zrobił ich już chyba ze 20. Rozdaje je kenijskim biegaczom. Wręczył też jednego bratowi Colmowi, spodobał mu się.
Monika z Bartkiem poszli zwiedzić słynną szkołę. Widzieli warunki w jakich mieszkają młodzi chłopcy. Podobno pod naciskiem rodziców szkoła zaczyna przykładać większą wagę do edukacji niż do sportu. Zwiedzili mieszczące się na terenie campu muzeum. Były tam zdjęcia słynnych biegaczy i różne eksponaty biologiczne. Zajrzeli też do małej piekarni, w której kobiety wypiekały chleb dla uczniów. Niestety nie było możliwości kupienia bochenka dla nas.
My w tym czasie poszliśmy na herbatę i lunch do knajpy na piętrze. Porozmawialiśmy o treningu i postępach. Yacool z Jankiem motorem wrócili do naszego guesthousu, reszta piechotą. Po drodze dokupiliśmy owoców. Później kilka osób wybrało się na kawę do Kerio View. Ja z Jankiem poszliśmy do Nancy na lunch. Janek dostał chapati z pomidorami. Kilka razy musiał tłumaczyć kelnerce, by było bez sosu i innych dodatków. Dla mnie kucharz zaoferował się, że przygotuje coś specjalnego. Dostałam czubaty talerz, a na nim chapati, pieczone zielone banany, kapustę, managu i groszek. Było pyszne. Zapiłam to sokiem z mango i ledwo wstałam od stołu. By trochę spalić kalorii poszłam z Jankiem na kolejny spacer do centrum. U Hindusa kupił sobie loda.
Po południu przyszła ekipa biegaczy z Ugandy na jogę. Dołączyli do naszych stałych kenijskich partnerów treningowych. Bartek podnosi nam poprzeczkę zadając coraz bardziej wymagające assany. Ale jak twierdzi dobrze nam idzie. Kenijczycy świetnie już rozumieją siawassanę i jak tylko usłyszą to słowo, ubierają się ciepło i kładą pod kocem na moment relaksu po zajęciach.
Wieczorem poszliśmy jeszcze na kolację do Nancy. Dostaliśmy mnóstwo bardzo smacznego jedzenia, a potem po kilka dokładek. Śmiałam się, że czuję się jak u babci na obiedzie, z którego zawsze wychodziłam objedzona na maksa.
No i się wyjaśniło skąd ten kapelusz u Jacka.