Kenijskie wybrzeże

  • IMG_20200205_114114
  • IMG_20200205_120520
  • IMG_20200205_120751
  • IMG_20200205_125235
  • IMG_20200205_140436
  • IMG_20200205_135656
  • IMG_20200205_134830
  • IMG_20200205_142619
  • IMG_20200205_143906
  • IMG_20200205_145639
  • IMG-20200205-WA0025
  • IMG-20200205-WA0018
  • IMG-20200205-WA0048
  • IMG-20200205-WA0043

 

Na lotnisko wyjechaliśmy przed 6 rano. Ken nalegał na wczesny wyjazd ze względu na późniejsze korki. Faktycznie ruch był bardzo duży i powoli zaczynał powstawać zator na drodze. Podobno o 6 cała główna autostrada w kierunku centrum stolicy jest już nieprzejezdna. Dla mnie Narobi jest fenomenem. Byliśmy tu juz wielokrotnie, o różnych porach dnia i nocy i to miasto zawsze jest głośne i zatłoczone.

Pożegnaliśmy się z uczestnikami obozu przed wejściem na terminal. Oni wracali już do Polski. My z Michałem lecieliśmy nad ocean. W tym roku postanowiliśmy zatrzymać się w Watamu, kilkanaście kilometrów od Malindi. Nasz samolot tradycyjnie już miał opóźnienie, ponad godzinę. Po wylądowaniu uderzyła nas fala gorąca, a było jeszcze przed południem. Czekał na nas kierowca naszego guesthousu, z kartką z moim imieniem. Jankowi się to podobało, stwierdził że to jak na filmach. Przeprosiłam kierowcę, że musiał na nas czekać, choć to nie była nasza wina. Ale on z uśmiechem odrzekł „hakuna matata”. O tak, jesteśmy w zupełnie innej Kenii.

Po około 20 minutach spokojnej jazdy byliśmy na miejscu. Watamu przypomina trochę nasze nadmorskie miasteczka. Jedna główna droga przy której mnóstwo jest sklepików z pamiątkami. Można tu kupić kolorowe sukienki, szyte na miejscu, wyroby z koralików, obrazy, rzeźby.

Najpierw rozgościliśmy się w naszym mieszkaniu. Mamy duży apartament, z dwiema sypialniami, salonem z kuchnią i łazienką. Dookoła dużo jest zieleni. Zostaliśmy powitani szklaneczką świeżego soku. Później poszliśmy poszukać czegoś do jedzenia. Arnold, właściciel guesthousu na Lamu, u którego mieszkaliśmy rok temu był tu zaledwie parę dni temu. Polecił nam kilka miejsc. Na lunch poszliśmy do hotelu naprzeciwko, na włoską pizzę. Tak jak czytałam wcześniej w internecie, faktycznie są tu sami Włosi. Z reguły w wieku emeryckim. Nas też biorą za Włochów. Ale gdy mówimy, że jesteśmy z Polski od razu kojarzą Roberta Lewandowskiego. Tutejsi Kenijczycy nie biegają, za to są fanami futbolu. Zaskoczyła nas właścicielka naszego guesthousu, ma na imię Wanjiru. Jacek zapytał czy kojarzy może Samuela Wanjiru. Wiedziała, że był maratończykiem i że kilka lat temu tragicznie zmarł.

Pizza była bardzo dobra, kelnerzy sztywniejsi niż w Iten, właściciel hotelu Włoch. Restauracja położona w pięknie zadbanym, egzotycznym ogrodzie. Najedzeni poszliśmy na spacer, poszukać oceanu. Był zaledwie kilka minut od naszego domu. Spotkaliśmy rybaków, którzy wrócili właśnie z połowów. Nieśli ogromne ryby, mieli też rekina młota. Mimo że nie jestem wegetarianką, to zrobiło mi się żal tego pięknego stworzenia. Dotknęliśmy z yacoolem jego skóry. Gdy głaskało się go w kierunku ogona był idealnie gładki, gdy przejeżdżało się dłonią w kierunku głowy szorstki jak dwudniowy męski zarost.

Do oceanu szliśmy pośród ruin. Trochę jak w Pompejach. Potem lokalni chłopacy powiedzieli nam, że był tu kiedyś hotel, który spłonął około 15 lat temu w olbrzymim pożarze. Właściciel nie był w stanie już go odbudować. Miejsce na nowo porosły jedynie palmy i krzaki. Plaże w Watamu są piaszczyste, piasek biały i bardzo delikatny. Ze względu na odpływy pokryte jednak dużą ilością wodorostów. Woda ciepła jak w kranie, kolory obłędne. Blisko brzegu jest sporo małych koralowych wysepek. Lokalsi oferują przejażdżki na nie swoimi łodziami. Przy plażach są restauracje i hotele. Można odpoczywać na leżaku, w cieniu baldachimu.

Wracając przeszliśmy przez teren kilku hoteli, wszędzie Włosi. Po drodze zrobiliśmy zakupy owocowe, ceny na straganach takie jak w Iten. W jednym ze sklepików sprzedawał mężczyzna, który bardzo był podobny do Jeana Reno, tylko że czarny. Yacool zrobił sobie z nim sesję zdjęciow i pokazał mu francuskiego aktora na zdjęciu w internecie. Raszid cały czas się śmiał, niesamowicie pozytywny człowiek.

Po południu, gdy trochę odpoczęliśmy po wcześniejszym spacerze, wskoczyliśmy w stroje kąpielowe i poszliśmy popływać. Tym razem wybraliśmy drugą zatokę. Watamu leży na cyplu i dzięki temu mamy dwie zatoki do wyboru. W tej na plaży było bardziej rozrywkowo. Z jednej z hotelowych restauracji dobiegała głośna muzyka. Ludzie grali w siatkówkę i kręgle na piasku. Na cyplu, który w pierwszej chwili wzięliśmy za wyspę chodziły wielbłądy! Przy brzegu zakotwiczone były małe łódki, w wodzie ludzie leżeli i się chłodzili. Dołączyliśmy do tego leniwego klimatu. Hakuna matata

 

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna jest chroniona przez reCAPTCHA i Google Politykę Prywatności oraz obowiązują Warunki Korzystania z Usługi.