Prorocze sny

 

02.01

Dziś miałam dwa sny. W ogóle to często dużo mi się śni, w odróżnieniu od yacoola, który twierdzi, że nie ma snów, a przynajmniej rano ich nie pamięta. Ja z moim synem często opowiadamy sobie nocne zdarzenia. Tak więc śnił mi się nasz pies, Sudan. Miał zostać na czas naszego wyjazdu u znajomych. Martwiłam się czy sobie z nim poradzą. Rano pierwsze co zobaczyłam w telefonie to zdjęcia Sudana, które w nocy wysłał mi mój Wujek!

Drugi sen dotyczył bardzo wysokiej góry, chyba było to Kilimandżaro. Chcąc na nią wejść miałam iść po bardzo stromej, pionowej wręcz drabinie. By dojść na szczyt wspinać tak miałam się ponad dwa kilometry. W ciągu dnia okazało się, że i to sobie wyśniłam.

Rano poszliśmy w pobliże bramy wjazdowej do Iten. Spotkany wczoraj Martin, twierdził, że dziś o 9 z tego miejsca rusza na swój trening grupa biegaczy. Byliśmy około kwadransa wcześniej, by niczego nie przegapić. Yacool chciał wziąć motorek i ponagrywać ich w biegu. Czekaliśmy dobre pół godziny zanim ktokolwiek zacząć się pojawiać. W międzyczasie spotkaliśmy Lucy, kelnerkę z Keellu, szła na swoją dzienną zmianę. Z czasem grupa faktycznie zaczęła się zbierać, niektórzy robili krótkie przebieżki na rozgrzewkę. Były zarówno dziewczyny jak i chłopacy. W końcu ok 9:30 ruszyli, w drugim kierunku niż ten, którego się spodziewaliśmy. Pobiegli drogą w stronę hotelu Keellu. Odpuściliśmy więc gonienie ich, będą inne okazje.

W zamian za to postanowiliśmy zobaczyć co znajduje się na najwyższym punkcie Iten. Jest tam duży. okrągły, betonowy zbiornik. Weszliśmy na ogrodzony teren pytając strażnika o imieniu Patrick, czy możemy się rozejrzeć. Zgodził się i pozwolił nam nawet wejść na dach zbiornika, by zobaczyć roztaczający się z niego widok. By tam wejść trzeba było się wspiąć po drabinie, dokładnie takiej jak w moim śnie! Weszliśmy na górę, ale widok przesłaniały korony drzew. W zbiorniku znajduje się woda, która zasila Iten. Lepszy widok jest ze stojącej obok metalowej wieży. Ja nie odważyłam się tam wejść. Yacool wszedł do połowy i się zdyszał.

Potem poszliśmy do knajpki „Mama Rambo”, w której jeszcze nie byliśmy. Od drogi oddziela ją zielony, ładny żywopłot. Wewnątrz pod parasolami z trzciny znajdują się wiklinowe krzesła. Miałam ochotę na naleśniki. Prowadząca knajpę Mama Rambo zgodziła się je dla mnie usmażyć. Zapytała tylko czy jem jajka i czy może je do nich dodać. Zgodziłam się, a ona poszła po nie. Nie było jej dobre 10 minut, zapewne zagadała się z sąsiadką, od której brała jajka. To tutaj norma, rozmowy kurtuazyjne to część kenijskiej kultury. W międzyczasie dostałam termos gorzkiej herbaty. Była do niej dodana limonka i imbir. Ale przede wszystkim pachniała czosnkiem… Może nóż albo deska nie były dokładnie umyte. Naleśniki dostałam po pół godzinie. Wielkie i grube i bardzo smaczne. Yacool przez ten czas nagrywał filmiki z życia Iten. Po powrocie zamierza je zmontować.

O 12 mieli przyjść Meshack i Daniel na jogę. Do tego czasu przyglądaliśmy się kończącym trening biegaczom i Kenijczykom przy ich codziennych zajęciach. Ja nauczyłam dzieci grać w klasy. Ciekawe czy będą kontynuować. Gdy robiłam im zdjęcia przybiegły i zaczęły mi zaglądać przez ramię prawie mnie przewracając. Potem z lekką nieśmiałością próbowały, niby niechcąco, dotknąć moich włosów. To zawsze je ciekawi. Gdy im pozwoliłam, zaczęły mnie tarmosić za włosy głośno się śmiejąc.

Potem poszliśmy do nas. Dzieciaki wbiegły za nami na podwórko i zaczęły się ganiać po tarasie. Przyszli chłopacy, na kolejną jogę. Yacool zrobił im zajęcia. Po południu przyszedł też Errol, spędzić noc u nas. Jutro wyjeżdża z Iten. Errol przygotował dla nas uji. Trudno mi opisać co to właściwie jest. Wygląda jak mąka, którą się gotuje. W smaku jest kwaskowa, dlatego Kenijczycy bardzo mocno to słodzą i przygotowują do picia w płynnej postaci. Errol nie posłodził i dał mniej wody, dzięki czemu uji miało konsystencję budyniu. Dodaliśmy sobie do tego kawałek banana. Wyszło bardzo smaczne, mogłoby spokojnie zastępować owsiankę. Ma sporo węglowodanów i trochę białka.

Pod wieczór wyciągnęłam yacoola na zakupy, by kupić coś na późny obiad. Kenijczycy jadają dinner o 20-21, dla mnie to zdecydowanie za późno. U Piusa kupiliśmy ryż i uji, u Pitris warzywa i owoce. Gdy wróciliśmy Alex zaoferował się, że poszatkuje kapustę i ugotuje obiad. Dziś był ryż, do tego cabbage, awokado i moja pomidorowa surówka. Mimo. że chciałam dziś zjeść wcześniej obiad był gotowy dopiero po 20. Ale warto było poczekać, bo wyszedł pyszny! A teraz idę spać, o ile uda mi się zasnąć z pełnym brzuchem…

 

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna jest chroniona przez reCAPTCHA i Google Politykę Prywatności oraz obowiązują Warunki Korzystania z Usługi.