PROJEKT SUB 9 (8)
Weekend spędziłem bawiąc się w gorszą wersję David’a Attenborough. Słabo mi jednak idzie nagrywanie filmów z platformy rowerowej, dlatego nie puszczę tego w National Geographic. Pomyślałem, że może ścieżka dźwiękowa się nada, ale dostałem do zrozumienia, że Krysia Czubówna ze mnie marna. Pozostaje więc żmudny opis tego, co widać na filmie oraz poza kadrem.
To było moje drugie spotkanie z Robertem i pierwsze, podczas którego przyjrzałem się jego sylwetce i ruchowi. Nie jest źle, ale piszę to bez przekonania. Raczej dla uspokojenia siebie. Obiektywnie, nie znając gościa powiedziałbym, że nie zdążymy zmienić techniki biegu do Mistrzostw Świata w przyszłym roku. Subiektywnie – znam już Roberta i dostrzegam żyłkę pasjonata ruchowego. Dlatego pociągniemy temat z jeszcze większym zaangażowaniem.
Moja ocena biomechaniki biegu Roberta na dzień dobry, to 4 w skali od 0 do 10, gdzie 8 okupuje Kipchoge wraz z niebieskim Keniolem, a 9 Bekele sprzed ponad dekady, gdy bił rekord świata na 5000 metrów. Pierwsze trzy punkty na skali dostał za poszukiwania, nietuzinkowe podejście do biegania itp. elementy składające się na wysoki poziom świadomości tego, co chce uzyskać. Bo zmiana biomechaniki zaczyna się od głowy. Punkt za przyjazd do mnie, gdyż to pozwoli (mam nadzieję) przyspieszyć pracę nad kolejnymi dwoma punktami na skali, czyli obudzeniem w sobie znacznie większych pokładów elastyczności i poprawę rozluźnienia.
Dzisiaj wiem bardzo dużo o Robercie i na razie więcej niż on sam o sobie. Z czasem powinno to się zmienić, dzięki pracy nad uszczegóławianiem obrazu własnego ciała. Nie tylko w biegu, ale w życiu przede wszystkim. Na treningu bowiem jesteśmy przez chwilę, resztę dnia spędzamy pogrążeni w rutynie dnia codziennego, która od teraz musi ulec zmianie i Robert już o tym wie. Najtrudniej będzie w pracy, ponieważ przez dwa dni spędzone u mnie wdrukowywałem Robertowi obraz mentalny menela, czyli takiego gościa spod budki z piwem. Będąc w Kenii i analizując ruch Kenijczyków interesowało mnie zwłaszcza to jak funkcjonują poza treningiem. Jak jedzą, jak chodzą, jak siedzą i leżą. Ich bieganie jest wypadkową ich życia codziennego.
Nic nowego. Nasze bieganie jest również wypadkową naszego życia codziennego. Stres i pośpiech manifestowane sztywnymi plecami i spiętymi pośladkami nie sprzyjają szybkiemu bieganiu. Trudność z jaką przyjdzie zmierzyć się Robertowi wynika z tego, że jakoś tak najbliższy aurze kenijskiej jest w naszej kulturze aspołeczny obraz menela. Taka postawa lub jej naśladowanie niestety może rodzić nieprzyjemności z ostracyzmem na czele. Luz i brak pośpiechu to też zabójcza mieszanka dla nienagannego przebiegu dotychczasowej kariery zawodowej. A przypomnę tylko, że Robert aplikuje na razie do M50, a nie M65, gdzie u progu emerytury jest się już jedną nogą na Lazurowym Wybrzeżu, albo innych Karaibach. Nie ma lekko. Zadanie bezkonfliktowego wkomponowania się, z nowym obrazem mentalnym siebie samego, w naszą rzeczywistość, będzie arcytrudne.
Analiza ruchu biegowego Roberta nie wniosła nic nowego. Słaba praca stawów biodrowych – norma. Napięta sylwetka – norma. Brak czucia własnego ciała – norma. W konsekwencji krótki krok – norma. Te dwa dni zweryfikowały przede wszystkim dotychczasowe relacje Roberta odnośnie jego postrzegania i czucia własnego ruchu. Na plus, to odrobione zadanie domowe z koordynacji. Tutaj od razu wyczułem, że spędził dużo czasu na tym elemencie. Dobre skoordynowanie pozwala mi po prostu na aplikowanie różnych ćwiczeń podczas biegu i nie tracimy wtedy czasu na odkrywanie faktu, że koordynacja kuleje. Podejrzewam, że to skoordynowanie sprawiło, że Robert tak entuzjastycznie dotychczas relacjonował włączanie do biegu obrazów mentalnych pracujących łokci, oscylujących części ciała lub odzieży. Bo to istotnie działa. Problem w tym, że przy nadmiernym tonusie mięśniowym i niedostatecznej mobilności stawów biodrowych, zatrzymujemy się z rozwojem ruchowym. Nie ma przełomu. Koordynacja to za mało.
W sobotę pierwszy trening spędziliśmy na stadionie. Mało mówiłem. Dużo obserwowałem. Robert potruchtał trochę za rudą. Porobił kilka przebieżek. Dałem mu ostatni raz wyszaleć się po swojemu. Po południu już truchtał po moich ścieżkach leśnych. Z roweru mam najlepszą kontrolę nad biegnącym. Tym razem miało być jednak po mojemu, czyli bardzo niskie zejście na nodze podporowej. Wiedziałem, że skatuję tym Roberta i na drugi dzień nie będzie biegania. Zdecydowałem się jednak na to, ponieważ lepiej od razu naprowadzić na ruch niż kręcić się wokół tego ruchu, asekuracyjnie licząc na ciąg dalszy w niedzielę. Tempo biegu coś koło 8 minut/km, czyli relaks. Mięśniowo natomiast bardzo intensywnie. Rozciągaliśmy czworogłowe i pośladkowe do granic przyzwoitości. Często stosuję tzw. przesterowanie, czyli zmuszam do takiego zgięcia stawu, przy którym zmniejsza się efektywność ruchu, rośnie udział pracy koncentrycznej i zanika elastyczność tkankowa. Celem przesterowania jest budowanie w sobie pewności poruszania się, którą nabywa się wtedy, gdy poznaje się w pełni cały dostępny zakres ruchomości stawów. Wówczas z czasem bezbłędnie zaczynamy odnajdywać optymalne ułożenie nogi podporowej, które w konsekwencji wyprodukuje i uwolni maksymalną siłę sprężynowania i ostatecznie wydłuży krok poprzez zwiększenie czasu trwania fazy lotu.
Sobotę Robert zakończył skatowanymi czwórkami. Dla zainteresowanych technikaliami, można podejrzeć przebieg tego treningu. Przy okazji podłączyliśmy się do Stryda, ale chyba nieskutecznie, bo interesujący nas wykres LSS (Leg Spring Stiffness) wskazuje na błędny, niestabilny pomiar. Możliwe, że przyczyną było złe zamocowanie akcelerometru do buta oraz nieskonfigurowanie urządzenia.
Niedzielę Robert rozpoczął mocnym otwarciem: „dupa mnie boli…”
Było jasne, że za dużo nie da się już potrenować. Wymęczyliśmy kolejne rozbieganie, ale nie reagował już tak dobrze na sugestie o zgięciu, przywiedzeniu i rotacji stawów. Na przyszłe spotkanie musiałem też odłożyć przesterowanie overstridingu, mojego ulubionego ćwiczenia łamiącego ducha walki nawet najtwardszych krossfitowców.
Przed biegiem zrobiliśmy trochę manualki na kozetce. Pulsing i na końcu ćwiczenia na czucie bezwładności wahadeł. Do tego ostatniego jeszcze wrócę w innym wpisie, gdyż wymaga szerszego wprowadzenia. Na niewiele się to wszystko jednak zdało. Zakwasy skutecznie położyły cały trening biegowy. Po treningu pogadaliśmy o planach treningowych pod 3000 metrów. Padło kilka propozycji. Robert ma zdecydować o swoim wyborze do końca tego tygodnia.
To jest to, czego oczekiwałem od Yacoola: szczerej analizy i zejścia do poziomu „0”, żeby zacząć budować prawidłowy obraz ciała, które odda w biegu to na co czekam :).
Przeżywałem też podobne bóle gdy bawiłem się niskim zejściem i lądowaniem na przyśrodkowej części śródstopia. Z tym, że u mnie z czwórkami raczej było spoko, ale dupa, łydki i uda od tyłu napierdalały tak, że do samochodu musiałem się wrzucać 😉
ból jest i to dobrze, bo daje sygnały co jest do poprawy :), Justyna Kowalczyk mówiła zawsze że lubi taki stan bo wtedy wie że wykonała dobrą pracę
Przypomina mi się obóz treningowy w górach z czasów podstawówki. Rano mieliśmy marszobiegi po szlakach, a później normalny trening pływacki. Po tych marszobiegach nie bolały mnie tylko uszy i tak było przez 2 tygodnie 😉
Robert w przebieżkach na stadionie mocno skupia się na tylnych wahadłach. Jego krok wyglądał na mocno skrócony. Jakby w ogóle nie szukał odległości. Czy tak miało to wyglądać w ramach jakiś ćwiczeń? Czy może taka technika biegu?
W lesie widać natomiast sporo ruchu na boki. Czy tak ma wyglądać efekt uboczny większego zejścia na nodze podporowej?
Na stadionie tylko obserwowałem jego bieganie. W lesie były sugestie odnośnie rozluźnienia, przywiedzenia kolana i niższego zejścia w podporze. Efekty uboczne można by tu określić jako niepożądane, ponieważ zmierzałem do wyciszenia jego sylwetki w biegu.
Dzięki.
A co u uważasz na temat pochylania się do przodu. Czy takie lekkie pochylenie tułowia wspomaga ładowanie nogi podporowej?
Pochylenie do przodu tułowia zwiększa nacisk i czwórka szybko puchnie. Do tego trzeba być już wytrenowanym. Lepiej jest skupić się na przygarbieniu. Wtedy wychodzi coś na kształt jak podczas jazdy na rowerze, gdzie dolny odcinek pleców jest zaokrąglony.