Glazura po kenijsku
Coraz lepiej nam się biega. Jesteśmy tu już dwa tygodnie nie licząc kilku dni spędzonych na wyprawie do Tanzanii.
Dziś trochę wydłużyłam sobie dystans na treningu. Ale przede wszystkim zależało mi na tym, by dobiec do punktu nawrotu bez zatrzymywania się. Udało się. Brak stadionu Kamariny daje się niestety odczuć. Nie ma miejsca, gdzie zawsze spotykały się różne grupy biegaczy, gdzie razem trenowali, gdzie można było się im przyglądać, gdzie można było poznać nowe osoby. Meshack i Daniel nadal nie czują się w pełni formy. Przekładamy więc wspólne treningi. Może jutro przyjdą na ekscentrykę.
W południe poszliśmy odwiedzić Marcina, naszego znajomego biegacza z Polski. Rozpakowali się już i urządzili w nowym mieszkaniu. Podoba nam się u nich. W ich budynku są trzy mieszkania, jedno nadal puste. Obiekt jest ogrodzony, jest cicho i spokojnie. Można wynieść na zewnątrz koc i po prostu sobie odpoczywać. To jak domek na wsi latem. Dziś w końcu było ciepło i z przyjemnością się wygrzewaliśmy na słońcu. Lili, dziewczyna Marcina zrobiła na lunch spaghetti z lokalnymi warzywami. Bardzo smaczne.
Wracając goniła nas gromadka dzieci. Najbardziej chyba ciekawią ich moje włosy. Teraz jest okres zbioru kukurydzy. Dzieciaki latają z maczetami, traktory jeżdżą wyładowane workami z kolbami. Przez długo trwające i ulewne w tym roku deszcze zbiory podobno nie są tak duże i cena kukurydzy, a co za tym idzie mąki może być wkrótce wyższa. Mąka kukurydziana to główny składnik kenijskiej kuchni. Z niej robi się ugali i chapati, podstawowe, najprostsze i najtańsze potrawy.
Po drodze minęliśmy kobietę z córką. Mała miała buciki na obcasach. Ze skrajności w skrajność…
Na naszym junction /skrzyżowaniu kupiłam kiść czerwonych bananów. Dawno ich tu nie widziałam. Są dużo smaczniejsze niż te, które można czasem kupić u nas w Lidlu i 6 razy tańsze. Dziś stoiska obsługiwały dzieciaki. Mimo, że w pokoju mieliśmy jeszcze owoce, poszłam i do następnego coś kupić, by drugiemu chłopcu nie było przykro. Teraz i ja mogę otworzyć owocowy kramik. Czasem zdarza się, że rano w kuchni hotelowej nie mają owoców na naszą poranną sałatkę. Wtedy znoszę z góry nasze zapasy i kucharka przyrządza nam śniadanie z naszego prowiantu. Nie jest to dla nas problemem, ani tym bardziej dla nich powodem do zakłopotania. Traktują nas tu jak domowników.
Dziś mieliśmy w łazience glazurnika. Jedyne czym nas zachwycił, to niczym nie skrępowanyn przysiadem w jakim wykonywał swoją pracę. Wymienił połamane kafelki, nie zwracając uwagi na wzór w jakim je układa. Niestety przy okazji uszkodził wężyk doprowadzający wodę do toalety. Zamknął nic nie mówiąc zawór, bo woda się lała. Miał naprawić wieczorem, ale jest już po 19 i pan chyba skończył pracę..
p. s. Zwracam honor, właśnie wyszedł od nas z pokoju inny majster, który w ciągu minuty wymienił uszkodzony wężyk. Wszystko działa.