Niebieski Keniol
03.01
Rano yacool pojechał na boisko w centrum Iten, gdzie chciał ponagrywać robiących trening Kenijczyków. Dziś robili diagonals, czyli biegali szybkie przekątne, a w truchcie wzdłuż krótszego boku boiska. Przyszedł też Daniel i Meshack. Najpierw w ramach rozgrzewki zrobili torowanie powięzi, a potem biegali przekątne. Trening spodobał im się, prawdopodobnie powtórzą go w sobotę. Ja zostałam w domu. Wczorajsza herbatka u Mama Rambo o posmaku czosnku jeździła mi całą noc po żołądku.
Robotnicy nadal ciosają kamienie, a nowe ogrodzenie rośnie w oczach. Jutro lub pojutrze powinni skończyć jeden bok. Wygląda dużo lepiej niż srebrna blacha falista.
Na wczesny lunch yacool ugotował nam uji. Niestety to był inny rodzaj mąki niż ta z poprzedniego dnia, nie miała kwaskowatego posmaku. W domu skończył się cukier i aby nadać potrawie wyrazu wkroiłam do niego banany i mango. Było ok. Tylko Alex nie ruszył, twierdząc że bez cukru równa się bez smaku. Nawet nie spróbował. Errol wciągnął jego porcję bez marudzenia.
Po południu wyciągnęłam yacoola na spacer. Mój żołądek wrócił w międzyczasie do normy. Errol spakował się i poszedł łapać matatu do Eldoret. My poszliśmy na punkt widokowy przy hotelu Kerio View. Roztacza się stamtąd piękny widok na Wielki Rów Afrykański. W drodze towarzyszyły nam dzieciaki prowadzące swoje krowy do strumyka. Drogi tu są usiane ostrymi kamieniami, ciężko się po nich chodzi i tym bardziej biega. Meshack bardzo dba o Altry Escalante, które dostał rok temu od yacoola i już się dopomina, by ten zostawił mu w tym roku Toriny, które mają jeszcze więcej pianki. Jak yacool ulegnie, to wróci do domu w sandałach i to bez skarpet, bo i te są zaklepane…
Będąc już przy Kerio poszliśmy tam coś zjeść. Skusiliśmy się na frytki masala, przyrządzone na ostro z cebulką, pomidorami i kolendrą. Porcja była olbrzymia. W międzyczasie zadzwonił Meshack mówiąc, że skontaktował się z nim Lumbazi – Niebieski Keniol i że chciałby dziś się z nami spotkać. Umówiliśmy się więc na 17.
Meshack przyszedł pierwszy. Wysłałam go jeszcze do Piusa po cukier, bo przecież gorzkiej herbaty żaden Keniol nie ruszy. Potem przyszedł Lumbazi. Pogadaliśmy, wydaje się fajny i zaciekawiony. Trochę go wypytaliśmy o jego sportową przeszłość. Ma 26 lat, mimo, że wg paszportu 21, ale to nas tu nie dziwi. Pięć lat to i tak żadna różnica w porównaniu do piętnastu u Kipchoge ( wg paszportu ma 33, w praktyce jego sąsiedzi znający go z dzieciństwa twierdzą że ma 48). Mama Lumbaziego pochodzi z plemienia Kalenjin, ojciec z Luja (chłopacy stwierdzili, że Luja nie biegają, więc to mama przekazała mu dobre geny). Przyjechał do Iten w 2015 roku i początkowo robił za pejsa Joyce Chepkirui, żony swojego obecnego coacha (byłego biegacza). Joyce ma 66′ w połówce. Wcześniej biegał w szkole, na zawodach i startował w crossach. Po roku, zaczął trenować pod okiem męża Joyce, który prowadzi go do dziś. To biegacz w białej koszulce z filmiku yacoola. Jacek wyjaśnił mu pokrótce i w miarę zrozumiały sposób czym się zajmuje i co chciałby zrobić z nim. Wspomniał mu też o projekcie sub55 w półmaratonie i że Lumbazi byłby najlepszym kandydatem do tego projektu. Kenijczyk wyraził ochotę na wspólny trening. Jacek zaznaczył też, że chce by w tym treningu uczestniczył coach Lumbaziego. Jesteśmy wstępnie umówieni na niedzielę, o ile coach nie będzie wyrażał sprzeciwu.
Meshack odprowadził potem niebieskiego Keniola na skrzyżowanie. Zapytał go też jak to możliwe, że po tak krótkim czasie treningów (2015-2016) osiągnął tak świetny rezultat w półmaratonie (link można znaleźć pod filmikiem z Niebieskim Keniolem). Lumbazi odparł, że po przyjeździe do Iten trenując z Joyce, jego treningi nie były mocno obciążające. Może tu tkwi sekret jego sukcesu – brak przetrenowania w tamtym czasie i odpowiedni czas na regenerację? Niby twierdzi, że jest teraz gotowy na ponowny bieg poniżej 59′. Ma startować w lutym w Dubaju. Czekamy na potwierdzenie niedzielnego treningu, chcemy go zrobić na Tambach.
Meshack został jeszcze z nami. Razem z Alexem ugotowali ugali i cabbage na kolację. Tak ładnie pachniało, że nie mogłam sobie odmówić…