Kolacja u Mary Keitany

  • 15440407_10209681223819875_7007017547463868962_o
  • 15440442_10209681283941378_2307622548729213931_o
  • 15440512_10209681283981379_9092532332115871274_o
  • 15443023_10209681290581544_4409238847154571534_o
  • 15493653_10209681268740998_358081425450544094_o
  • 15540745_10209681268460991_642048844163016041_o
  • 15540985_10209681233100107_5211777940949029912_o
  • 15585149_10209681268821000_6921102324218265037_o
  • 15585208_10209681292421590_6779788452842078507_o
  • 15585420_10209681239980279_1330629903519516315_o
  • 15590717_10209681286701447_119613923733403475_o
  • 15591189_10209681284341388_2205762085702859265_o
  • 15591201_10209681293661621_6932072515884987081_o
  • 15591485_10209681461145808_3098906625667318388_o
  • 15591560_10209681275261161_7766146728783439294_o
  • 15591622_10209681226539943_2554527865937172265_o
  • 15625821_10209681288461491_1327834924034827741_o

 

Rano wybraliśmy się na trening. Meschack biegł jako jedyny. Yacool, Levi i ja wzięliśmy rowery. Zrobiliśmy taką pętlę jak ostatnio, około 16 km.  Meschack narzucał ostre tempo, ale dziś oboje z Jackiem zupełnie inaczej radziliśmy sobie z mocnymi podjazdami pod górki. Było o wiele lżej. Tylko Levi miał dziś zgon. Kolejne potwierdzenie, że nasze ciała dostosowały się już do wysokości. I kolejna przykrość, że właśnie teraz musimy wracać do Polski. Następną wyprawę chcielibyśmy zaplanować tak, by móc to pobyć przynajmniej z kwartał. Raz ze względu na czas potrzebny na adaptację do biegania, a dwa ze względu na czas jaki musi upłynąć, by coś się zadziało w temacie naszych projektów biegowych. W tym roku pobyt w Iten wykorzystaliśmy w 100 procentach. Spotkaliśmy mnóstwo osób, przeprowadziliśmy wiele rozmów. Myślę, że daliśmy też do myślenia co niektórym i że w jakiś sposób zapadniemy im w pamięć. Jestem pewna, że dłuższy pobyt tu i konsekwencja naszych działań dałaby w końcu owoce. W tym roku naszym najbardziej soczystym owocem okazał się Meschack. Po treningu z Meshackiem poszliśmy na Kamariny. Tam dołączył do nas Marcin z dziewczynami. Zrobiliśmy ostatnie zajęcia, dołożyliśmy też kilka ćwiczeń zapożyczonych od Kenenisy Bekele, pajacyki, nożyce, wyskoki w wahadle w przód i tył. Na koniec yacool zrobił z chłopakami dwa okrążenia i ich nagrał. Potem Marcin z Levim oglądając swój bieg wymieniali spostrzeżenia na temat różnic ich biegu i prowadzącego ich trio Meschacka. Na stadion przyszedł też nasz znajomy z biegów w Czechach, Kenneth Keter, ma 21 lat i życiówkę w półmaratonie poniżej 60′. Rok temu zrobił z nami kilka treningów, w tym roku nie miał czasu. Myślę, że tak jak wcześniej Meschack tak i Kenneth musi dojrzeć i poczuć taką potrzebę. Keter jest przykładem totalnego rozluźnienia. Daliśmy go Levi’owi za wzór luzu do obserwacji podczas śniadania w restauracji. Wychodząc ze stadionu natrafiliśmy na węża, pierwszego w Afryce, podobno jest niebezpieczny. Kenneth wziął duży kamień i chciał go bez ceregieli zabić, ale powstrzymaliśmy go.
Podczas pobytu w Iten zgromadziliśmy wokół nas wesołą, międzynarodową ekipę. Wszyscy młodzi, z wielkimi marzeniami i chęcią podporządkowania najbliższych lat biegowym treningom. Levi z Teksasu już zapowiedział, że w kwietniu przyleci do Polski, by kontynuować treningi z yacoolem. Ziet z Libanu prosił byśmy mu sprawdzili jak wyglądają w Polsce mitingi halowe w sezonie zimowym. Chce wykorzystać formę, którą teraz tu zbuduje.

Na 17 byliśmy umówieni na spotkanie w domu Mary Keitany. Wyszliśmy na krzyżówkę i czekaliśmy na motor. Nagle zatrzymało się jakieś auto. To Mary z mężem i dwójką znajomych wracała z miasta. Zabraliśmy się z nimi. Mary i jej znajoma wracały od fryzjera. Jutro rano ta druga wychodzi za mąż i panie robiły się na bóstwo.

Dom Mary leży na obrzeżach Iten. Wjechaliśmy przez dużą, czarną bramę, którą otworzył nam jej syn. Po wyjściu z auta podleciała do nas jeszcze jej kilkuletnia córka. Chciała, by yacool wziął ją na ręce.  Dom z zewnątrz wyglądał kiepsko,  wewnątrz jeszcze gorzej. Nie pytałam, ale zapewne nie ma więcej niż kilka lat. Mary z rodziną spędzają tu wakacje i większość weekendów. Gdy dzieci mają szkołę wtedy mieszkają w drugim domu, w Eldoret.
Weszliśmy przez sień do środka. W pokoju była trójka naszych znajomych, ultramaratończyków, też przyszli tu z wizytą. Usiedliśmy na wolnej kanapie, Mary zaczęła się wokół nas krzątać, a my rozglądaliśmy się po pokoju. Ściany salonu całe obwieszone były plakatami z biegów Mary, były też medale, a na szafach stały trofea. Widać, że są bardzo religijni, bo były też zdjęcia kolejnych papieży. Po chwili Mary przyniosła dwie tace z pokrojonymi owocami i termos z herbatą, oczywiście z mlekiem i cukrem. Wszystkim nam nalała pełne kubki. Rozmawialiśmy o różnych rzeczach. Okazało się, że muszą jeszcze odebrać zamówione torty na jutrzejsze wesele i potrzebują pomocy, by je przewieźć. Zaoferowaliśmy, że chętnie pomożemy. Wypiliśmy więc herbatę i ruszyliśmy na dwa auta. Pojechaliśmy do centrum Iten, do domu „Mamy Cake”. Kobieta ryczała ze śmiechu na widok takiej ekipy łazungu. W pokoju, do którego weszliśmy wszędzie stały torty, okrągłe, trójkątne, prostokątne, z różnymi napisami: dziękuję cioci, wujkowi, mamie, babci etc. Spakowaliśmy torty do kartonów, każdy wziął po jednym kartonie i z powrotem wsiedliśmy do aut. Na dworze było już zupełnie ciemno. Mary miała trochę problemu, by wycofać z wąskiego podwórka. Nie mogłam zrozumieć dlaczego nie zapali świateł, wycofywała w zupełnych ciemnościach. Światła zapaliła dopiero po wyjechania na drogę.

Wróciliśmy do jej domu. Mary cały czas się krzątała. Poza nami i trójką biegaczy byli jeszcze rodzice męża Mary i przyszła para nowożeńców. Dołączyły też jeszcze jej dwie koleżanki, no i trójka biegających dzieci.
Zapytaliśmy męża Mary, Charlesa, co sądzi o projekcie Sub2. Stwierdził, że jest to bariera do pokonania, wystarczy szybka trasa, zmieniający się w połowie dystansu pacemakerzy i prowadzenie biegu do 38 km. Stwierdził, że gdyby Kipsang biegł w Berlinie w tym roku sam, bez Bekele, który biegnąc za nim raz zwalniał, raz przyspieszał czym wprowadzał u Kipsanga niepokój i dodatkowy stres i dekoncentrację, to Wilson pobiłby aktualny rekord świata.
W powodzenie ewentualnego projektu Sub2:15 dla kobiet nie wierzy. Mówił, że kobiety nie są zdolne do takich poświęceń jak mężczyźni.

Zaczynało robić się późno. Nie chcieliśmy im przeszkadzać w przygotowaniach do jutrzejszej imprezy. Wtedy do pokoju wparowała Mary mówiąc, że ona już szykuje ugali i że nie możemy wyjść bez kolacji. Zaoferowałam jej pomoc, bo głupio mi było, gdy tak wokół nas biegała. Poszłam za nią do kuchni. Dostałam do pokrojenia pomidory. W drugim budynku była tzw kuchnia zewnętrzna, a w niej piec opalany drewnem, na którym już gotował się gar mięsa. Kuchnia nie miała komina, wewnątrz panował upał i było mnóstwo dymu. Mimo zawieszonej żarówki było tam ciemno. Jej siostrzenica stała nad garem i kroiła sukumę, zielone warzywo. Moim zadaniem było ją ugotować. Najpierw odrobina tłuszczu, trochę cebuli i pomidory, na koniec sukuma i sól. Po kwadransie duszenia na żywym ogniu sukuma była gotowe. Przeniosłyśmy się z powrotem do kuchni domowej i zaczęłam rozkładać jedzenie na przygotowane wcześniej miski. Na stole było ciasno, bo w kartonach stały przywiezione przez nas torty. Mała Samanta, córka Mary, zmówiła modlitwę i wszyscy usiedliśmy do wspólnego posiłku, ugali z mięsem i sukumą. Dzieci rękami wsuwały jedzenie ze swoich misek. Było dla nas czymś niesamowitym w jakich prostych warunkach i jak normalnie żyją mimo niesamowitego sportowego sukcesu Mary i zarobionych przez nią ogromnych pieniędzy. Jedynie samochody mają porządne.

Po kolacji powiedzieliśmy, że teraz to już naprawdę pora na nas. Pożegnaliśmy się serdecznie z nadzieją na szybkie ponowne spotkanie.

 

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna jest chroniona przez reCAPTCHA i Google Politykę Prywatności oraz obowiązują Warunki Korzystania z Usługi.