W pogoni za małpami
Sobota, 31 października
Kolejna nieprzespana noc za nami. Wczoraj było apogeum nocnego hałasu. Tego się nie da opisać. Rano obudziliśmy się zmęczeni i zniechęceni. Zwłaszcza, że i pogoda się zepsuła. Szaro i ponuro jak u nas w listopadzie i do tego chłodno. Odwołaliśmy gościa od motoru, to miała być w końcu przyjemność, a nie mordęga. Nie chciało nam się nawet wstawać z łóżka. No ale w końcu nie po to przyleciałam do Afryki, by siedzieć w hotelu. Zmobilizowałam się i poszłam pobiegać. Dziś ciężko mi szło, może to przez zmęczenie, może przez dużą wilgotność powietrza, a może po prostu gorszy dzień. Ale jak wróciłam zmęczona do hotelu, to humor mi się nieco poprawił. Po śniadaniu nadal nic nie wskazywało na to, że się wypogodzi. Na szczęście na deszcz też się nie zanosiło. Od dłuższego czasu miałam ochotę powłóczyć się po lesie, w którym kiedyś robiliśmy trening z chłopakami. Podobno żyją w nim małpy.
Spakowałam do plecaka kurtkę przeciwdeszczową na wszelki wypadek, aparat i telefon i poszłam się przejść. Dochodząc do centrum zdziwił mnie duży ruch, zapomniałam, że dziś sobota i znowu wszyscy zgromadzili się na rynku. Zupełnie nie kontroluję tu upływającego czasu, nie mam pojęcia jaki jest dzień tygodnia. Skończyły nam się owoce, ale by ich nie dźwigać postanowiłam zrobić zakupy w drodze powrotnej. Wiedziałam, że do lasu muszę skręcić w prawo z drogi asfaltowej, na wysokości domu Reubena. Oczywiście, gdy tam się znalazłam to wszystkie te drogi wydawały mi się takie same. Zapytałam mijane dzieci, którędy dojdę do lasu. Kazały mi nadal iść prosto, po czym szły za mną. Trwało to dość długo i zaczynałam wątpić czy czasem sobie ze mnie nie drwią, bo chichrały się cały czas za moimi plecami. Kilka razy więc ich spytałam czy na pewno dobrze idę, potakiwały głowami, że tak. Jak się potem okazało pokazały mi inne wejście do lasu, jakieś 2 km dalej niż to, którędy szliśmy kilka dni wcześniej z chłopakami. Dzieci pokazały mi gdzie mam skręcić i zapytały czy trafię z powrotem do Iten. Chciałam zrobić sobie z nimi zdjęcie, ale na widok aparatu uciekły.

Na wielkim głazie wylegiwał się góralek, po chwili uciekł. Chłopaki opowiadały mi o polowaniach na antylopy. Chodzą na nie w grupie 10 osobowej, z psami, raz w miesiącu i podobno udaje im się zawsze jakąś upolować. Potem doprowadzili mnie na drogę poza lasem, wskazali kierunek do Iten i się pożegnaliśmy. Wszyscy ci, których spotykam mają sylwetki zawodowych biegaczy.


W salonie stał drewniany niewysoki kredens, ława, dwie kanapy i dwa fotele. Na jednym z nich siedziała kura… u nas by siedział kot.
W drodze do Iten towarzyszyła mi jego żona i najstarsza córka. Ta z kolei była ciekawa ile mam dzieci, czemu tylko jedno i dlaczego nie chcę mieć męża. Po drodze minął nas w czarnym Subaru Zane Robertson, podobno trenuje w tym lesie.
Widziałam dziś też młyn, w którym mielili kukurydzę na mąkę, która potem służy głównie do wyrobu ugali i chapatii.
Ludzie zaczynają mnie tu rozpoznawać. Zaczepiło mnie dwóch chłopaków, którzy pamiętali, że na porannym treningu ich pozdrowiłam. Na rynku mam swoją ulubioną panią, od której zawsze kupuję mango. Zaczynamy tu się czuć jak u siebie.
Dzisiejszy trip zajął mi 6 godzin. Wróciłam zmęczona i głodna. Mieliśmy ochotę na kurczaka z frytkami. Ale przeszła nam, gdy zobaczyliśmy leżące na podłodze w kącie hotelowej kuchni żywe koguty. Sanepid byłby w szoku. Zamówiliśmy więc wołowinę. Ale skończyła się nasza naiwna wiara, że mięso pochodzi ze sklepu. Z drugiej jednak strony jemy tu wesołe, podwórkowe zwierzęta. A nie jak u nas ze smutnych, przemysłowych hodowli.