Przyjazd grupy
11.01
Na lotnisko w Eldoret pojechaliśmy matatu. Poszło całkiem sprawnie. Przed lotniskiem trafiliśmy na duży plakat z Kipchoge mówiący o jego rekordzie świata w maratonie. Wynik co prawda zawyżony o sekundę, ale wizytówka dla przylatujących tu jest. Na miejscu nie mogliśmy odnaleźć info o naszym locie na tablicy informacyjnej. Podeszłam do obsługi linii 540, pokazując bilet w komórce i spytałam, gdzie jest nasz lot. Okazało się, że został odwołany, a my przeniesieni na kolejny o 20:30. Faktycznie dostałam rano na maila bilet elektroniczny, ale ponieważ miałam wydrukowane bilety, to nawet się w niego nie wczytywałam. Błąd i nauczka na przyszłość. Zaczęliśmy się trochę denerwować czy i tego lotu nie odwołają i że grupa po przylocie będzie się stresować, że nas nie ma. Kamil z 7 kontynentów szybko powysyłał wszystkim smsy, uprzedzając o naszym spóźnieniu w nadziei, że po przylocie włączą komórki i odbiorą wiadomość. Ostatecznie byliśmy równo z nimi. Druga ekipa chłopaków z Gdańska miała być za pół godziny. Poszliśmy usiąść do knajpy na herbatę i poczekać na nich. Z Iten wieźliśmy dla nich chapati i mandazi. Bardzo im smakowało. Gdańsk doleciał i wspólnie z Kenem, naszym przewodnikiem po Nairobi, pojechaliśmy na nocleg. Wypiliśmy jeszcze po harbacie i poszliśmy spać. Wszyscy byli zmęczeni po podróży.
12.01
Pobudka o 5:30. Szybka herbata i o 6 był po nas Ken. Od rana chcieliśmy jechać na safari do Nairobi National Park. Safari bardzo się udało! Nasz kierowca kontaktował się z innymi przewodnikami, którzy byli na terenie parku i dzięki temu wiedział, gdzie podjechać, byśmy mogli zobaczyć jego największe atrakcje. Były lwy, leniwie patrzące na pasące się w pobliżu stado antylop, nosorożce, bawoły, żyrafy. Na brzegu sadzawki wygrzewał się krokodyl i przechadzały obrzydliwie brzydkie marabuty.
Po safari pojechaliśmy jeszcze do sierocińca słoni. W tym czasie było ich karmienie. Małe słoniki pędziły do swych opiekunów, którzy karmili je wielkimi butelkami. Jeden z pracowników opowiadał smutną historię każdego z nich. Trafiają tu zwierzaki ranne, których matki giną często z rąk kłusowników. Słoniki pozostawione bez matki są bezradne do drugiego roku życia. Tu są odkarmiane i potem wywożone z powrotem do różnych parków narodowych.
Na koniec udaliśmy się do centrum żyraf. Byliśmy tu z yacoolem kilka lat temu. Byliśmy ciekawi, czy nadal spotkamy chętnego do rozdawania całusów Edka. Był. Tak jak kiedyś otwarty na nowe znajomości i było wesoło.
Ken zawiózł nas na parking, na którym czekał już nasz kierowca i jego matatu, którym mieliśmy pojechać do Iten. Droga była długa, po drodze zatrzymaliśmy się na kilka fotek na punkcie widokowym. Od razu otoczyli nas sprzedawcy z okolicznych budek z pamiątkami. Robert skusił się na mały suwenir i ruszyliśmy dalej. Po 10 minutach jazdy Robert z przerażeniem stwierdził, że nie ma swojej komórki. Zaczął jej nerwowo szukać. Poprosiliśmy kierowcę, by zawrócił. Ja próbowałam się do Roberta dodzwonić z mojego telefonu. Udało się i ktoś odebrał. Nie bardzo mogłam porozumieć z tym mężczyzną, ale przynajmniej wiedzieliśmy, że ma telefon Roberta. Na szczęście nie odjechaliśmy daleko. Okazało się, że telefon musiał mu wypaść. Leżał na trawie i gdy ja zaczęłam dzwonić, ktoś go usłyszał. Robert dał napiwek uczciwemu znalazcy i ruszyliśmy dalej.
Zatrzymaliśmy się jeszcze w Nakuru na obiad. Byliśmy w połowie drogi. Każdy zamówił sobie coś kenijskiego, lokalnego. Ekipa najedzona i zadowolona. Po ciemku już, ale mimo wszystko zatrzymaliśmy się przy znaku oznaczającym przekroczenie równika. Szybka fotka i do domu. W Iten byliśmy ok 23. Alex czekał na nas z gorącą, gorzką herbatą. Pogadaliśmy chwilę i część poszła spać.
Kilka osób miało ochotę się jeszcze przejść i rozprostować nogi po podróży. Poszłam z Anią, Antkiem i Michałem do Keellu na dyskotekę. Sala była wypełniona po brzegi tańczącymi, buchało z niej gorąco. Z trudem przecisnęliśmy się do baru i zamówiliśmy po piwie. Spotkałam kilka znajomych osób z obsługi, wszyscy się cieszyli, że do nich zajrzeliśmy. Wypiliśmy po piwie, potańczyliśmy trochę w rytm kenijskich rytmów. Nasza ekipa była mocno zszokowana tutejszymi tańcami. Pogadaliśmy z kilkoma Kenijczykami i wróciliśmy w dobrych humorach do domu.
To były szalone dwa dni. Czas wrócić do iteńskiego spokojnego rytmu.